Odpowiedź nie jest prosta i oczywista, a może nawet nie do końca możliwa. Raczej to pytanie może być pretekstem do napisania przynajmniej socjologicznej rozprawy na ten temat. Ale jest kilka zagadek, na które możemy poszukać odpowiedzi patrząc między innymi z perspektywy ćwierćwiecza na polską rewolucję, nawet w zestawieniu z dawnymi "demoludami".
Gdybyśmy wczytali się w hasła rzucane mniej i bardziej publicznie przez uczestników ruchów solidarnościowych z początku lat 80. to niekoniecznie robotnicza większość była tym aspekcie przywiązana do sloganów antykomunistycznych. Można odnieść wrażenie, że bardziej chodziło o "socjalizm z ludzką twarzą", czyli dobre zarobki i zapełnione w sklepach półki.
O wolności słowa i demokracji raczej mówiły wtedy solidarnościowe, choć to one poprowadziły tę większość do strajków, które przyniosły obalenie w Polsce komunizmu. Ważnym okazał się natomiast wolny rynek, który na początku przyniósł między innymi tragedię rodzin popegeerowskich, ale który szybko ujawnił przedsiębiorczość sporej grupy społeczeństwa.
Po roku 89. szybko nastąpiły pewne zmiany w społeczeństwie polskim, których nie należy uznać za chwalebne. Obywatele przytłoczeni potrzebami materialnymi oraz wolnorynkową rywalizacją skupili się głównie nad generowaniem dla siebie i swoich rodzin przynajmniej minimalnych dochodów.
Odbiło się to mocno na poziomie kultury, zwłaszcza tej wysokiej. Niektóre jej dziedziny mocno się zdeprecjonowały, przykładem koronnym jest profesjonalna plastyka. Artysta malarz po studiach przed 89. rokiem miał o wiele większą pozycję niż obecnie. Był na dodatek mocno finansowo dopieszczany przez państwo.
W ostatnich latach nastąpiła deregulacja pewnych zawodów, w tym dosyć elitarnych, choćby przewodnika turystycznego i bibliotekarza. Jaki to ma wpływ na poziom usług? W wypadku części zawodów pokażą to jeszcze kolejne lata, w wypadku bibliotekarstwa okazało się to porażką.
Mimo to coś dziwnego dzieje się z Polską i to jest warte szerszej analizy również ze strony psychologów społecznych. Znajdujemy się bowiem wśród krajów europejskich w kategorii czytelnictwa książek (a nawet obcowania ze słowem pisanym) na szarym końcu. W naszym kraju w ostatnich latach ponad 60 proc. osób (w tym z wyższym wykształceniem) nie przeczytało w ciągu roku ani jednej książki. Podczas gdy we Francji jest to nieco ponad 30 proc., natomiast w Czechach około 20 proc.
Potraktujmy to zatem jako groźny symbol rozwoju kultury w Polsce.
Komentarze
Komentarze dodane przez użytkowników